Jeśli po przeczytaniu tytułu pomyśleliście „kurde, co?”, to… jesteście na dobrej drodze. Bo KURDE – czyli Kwalifikowana Usługa Rejestrowanego Doręczenia Elektronicznego – to najnowszy hit urzędowo-biurokratycznego uniwersum. Brzmi jak coś między skrótem nazwy serialu sci-fi, a oburzonym komentarzem na stacji benzynowej. Ale nie dajcie się zwieść – KURDE to poważna sprawa.
Czy KURDE coś zmienia?
KURDE wprowadza zupełnie nową jakość w świecie doręczania pism urzędowych. Mówiąc prościej – to taki list polecony, tylko że elektroniczny i z certyfikatem. Jak Poczta Polska, ale bez wkurzającego awiza w skrzynce i konieczności jeżdżenia do placówki, w której zawsze działa tylko jedno okienko.
Kwalifikowana Usługa Rejestrowanego Doręczenia Elektronicznego działa trochę jak e-mail, tylko bardziej premium. Zamiast wysyłać komuś wiadomość, którą może pominąć wśród newsletterów z Allegro i reklam garnków, mamy pewność, że dokument:
- trafił do właściwej osoby,
- został doręczony w określonym czasie,
- i że nikt po drodze nie podmienił go na przepis na sernik.
A po co mi to KURDE?
Ano po to, żeby już nikt nie mógł powiedzieć, że „nic nie dostał”, „pewnie się zgubiło” albo „a ja byłem wtedy na urlopie i nie odebrałem”. Z KURDE nie ma zmiłuj – doręczone znaczy doręczone. Urzędnicy będą wiedzieli, że wysłali, wy będziecie wiedzieli, że dostaliście, a wszystko będzie potwierdzone jak faktura za Internet.
To usługa skierowana do podmiotów publicznych, przedsiębiorców, ale też zwykłych obywateli, którzy lubią mieć wszystko na papierze – nawet jeśli to e-papier. Bo co jak co, ale Polacy kochają potwierdzenia. Jak czegoś nie ma z pieczątką, podpisem i dwiema kserokopiami, to nie istnieje. KURDE to wszystko daje – tylko bez ksero i pieczątki, bo to XXI wiek.
Jak to działa w praktyce?
Wyobraźcie sobie, że chcecie wysłać pismo do urzędu. Do tej pory było to mniej więcej tak przyjemne jak wizyta u dentysty bez znieczulenia. Teraz – z KURDE – możecie to zrobić przez internet, z potwierdzeniem doręczenia i zachowaniem pełnej mocy prawnej. Serio. Wchodzicie na odpowiednią platformę, wybieracie adresata, wrzucacie dokument, klikacie „wyślij” – i gotowe. Potem dostajecie potwierdzenie jak z InPostu, tylko że nikt nie rzuca waszą paczką.
Ale jak to brzmi…
Tak, wiemy. KURDE brzmi jak coś, co wypowiada się w afekcie, kiedy e-doręczenie jednak trafiło do teściowej, a nie do urzędu skarbowego. Albo jak nowy program satyryczny w TVP. Ale za tą niefortunną (choć uroczo polską) nazwą stoi coś naprawdę przydatnego.
No i nie ukrywajmy – wielu osobom KURDE od razu kojarzy się z Ferdkiem Kiepskim. Bo jak coś nie działa, jak coś się zawaliło, albo jak po prostu świat nie idzie po naszej myśli – to przecież każdy z nas słyszy w głowie: „Kurde, Halina…”. I teraz jeszcze „kurde, dostałem pismo z urzędu” nabiera zupełnie nowego znaczenia.
I kto wie – może z czasem KURDE zyska status skrótu tak powszechnego jak VAT czy PIT. Choć „dostałem KURDE” brzmi wciąż trochę niepokojąco.
Podsumowanie
KURDE – czyli Kwalifikowana Usługa Rejestrowanego Doręczenia Elektronicznego – to nie żart. To nowe, cyfrowe narzędzie, które ma uprościć, usprawnić i uszczelnić cały proces doręczania pism. Zamiast biegać po placówkach i szukać awiz, klikacie, wysyłacie, macie spokój.
I choć nazwa sprawia, że ciężko zachować powagę, to warto znać ten skrót – bo prędzej czy później może pojawić się w waszym ePUAP-ie, skrzynce, albo… w rozmowie z księgową. KURDE, serio.
A taka usługa tylko Wręczenia Analogowego?