Zawsze, gdy słyszę o dalekich podróżach samochodami elektrycznymi, w głowie zapala mi się lampka kontrolna. Zasięg, dostępność ładowarek, czas postoju… Lista potencjalnych problemów wydaje się długa. A jednak są tacy, którzy nie tylko o tym mówią, ale po prostu to robią.
Podróżnik Arkady Fiedler, znany z nietuzinkowych wypraw, postanowił zabrać elektryczną Toyotę bZ4X na jedne z najpiękniejszych, ale i wymagających dróg Europy. Blisko 3000 kilometrów przez alpejskie przełęcze Austrii i Słowenii to test, który miał dać odpowiedź na jedno pytanie: czy era prawdziwej, bezstresowej turystyki elektrycznej już nadeszła?
Ktoś tu sprawdza, a nie tylko opowiada
Arkady Fiedler to nazwisko, które w świecie polskich podróży znaczy wiele. To nie jest celebryta, który dostał auto do sesji zdjęciowej. Mówimy o facecie, który ma na koncie naprawdę poważne wyprawy. W 2020 roku zimą, hybrydową Toyotą RAV4, pojechał na Nordkapp, pokonując 9500 km w warunkach, w których większość z nas nie wyściubiłaby nosa z domu. Dwa lata później testował potencjał wodoru, jadąc Toyotą Mirai do Paryża i z powrotem. Widać tu pewną konsekwencję – Fiedler na własnej skórze sprawdza, jak kolejne etapy ewolucji motoryzacji radzą sobie w realnym świecie. Dlatego jego najnowszy projekt z bZ4X od razu przykuł moją uwagę. To nie jest kolejna opłacona laurka, a raczej poligon doświadczalny.
Toyota bZ4X – więcej niż miejski elektryk?
Spójrzmy prawdzie w oczy – Toyota bZ4X nie jest autem, które na papierze krzyczy „jestem królem długich dystansów”. Bateria o pojemności 71,4 kWh brutto i zasięg do 514 km w cyklu mieszanym to dziś solidny, ale nie rekordowy wynik. Cały sekret tkwi jednak w tym, jak te cyferki przekładają się na rzeczywistość. Fiedler udowodnił, że kluczem nie jest gigantyczna bateria, a sprawny ekosystem. Samochód, dzięki nisko osadzonemu środkowi ciężkości (baterie w podłodze) i sporemu rozstawowi osi, prowadzi się pewnie i stabilnie, co na serpentynach Grossglockner Hochalpenstraße jest nie do przecenienia. Szybkie ładowanie z mocą do 150 kW pozwala uzupełnić energię od 10 do 80% w około 30 minut. To akurat tyle, ile potrzeba na kawę i rozprostowanie nóg, podziwiając przy tym alpejskie widoki. Toyota jest też pewna swego, dając na baterię gwarancję na 8 lat lub 160 000 km, z możliwością rozszerzenia ochrony aż do 10 lat i miliona kilometrów. To pokazuje, że traktują swoje elektryki śmiertelnie poważnie.
Ładowanie bez stresu? Toyota Charging Network w praktyce
Największą niewiadomą w takich podróżach jest zawsze infrastruktura. Możesz mieć najlepsze auto, ale bez ładowarek daleko nie zajedziesz. I tu na scenę wchodzi Toyota Charging Network. To usługa, która daje dostęp do niemal miliona punktów ładowania w Europie za pomocą jednej karty lub aplikacji. Fiedler przyznaje, że to właśnie ona zapewniła mu komfort psychiczny. Niezależnie od tego, czy była to popularna, szybka ładowarka przy autostradzie, czy zapomniany, zakurzony słupek gdzieś na uboczu – wszystko działało z jedną kartą. A wisienką na torcie była możliwość ładowania auta na punkcie widokowym pod samym Grossglocknerem, na wysokości ponad 2000 m n.p.m. To nie jest już zwykłe „tankowanie”, to część przygody. Ładowanie z widokiem za milion dolarów – to chyba najlepsze podsumowanie potencjału, jaki drzemie w nowoczesnej elektromobilności.
Cała wyprawa Arkadego Fiedlera to mocny sygnał, że podróżowanie elektrykiem po Europie przestało być wyzwaniem dla pionierów, a staje się realną alternatywą. Połączenie przemyślanego samochodu, jakim jest Toyota bZ4X, z ogólnoeuropejską siecią ładowania tworzy duet, który pozwala skupić się na tym, co najważniejsze – na czerpaniu radości z drogi. Czekam z niecierpliwością na film z tej wyprawy, który ma się wkrótce ukazać na kanale podróżnika.

