Nazwisko, nawiązujące do Feniksa odradzającego się z popiołów, nie uchroniło go przed tragedią. River Phoenix, który był niegdyś największą nadzieją Hollywood, a który zmarł w 1993 r. na skutek przedawkowania narkotyków, 23 sierpnia skończyłby 50 lat.
Jest noc 30 na 31 października 1993 roku, kilka minut po godzinie 1.00. W popularnym hollywoodzkim klubie The Viper Room odbywa się właśnie koncert zespołu Johnny’ego Deppa, któremu towarzyszy Flea, basista Red Hot Chili Peppers. W tym samym czasie na chodniku, przed wejściem do lokalu, umiera River Phoenix, jeden z najlepiej zapowiadających się aktorów młodego pokolenia. W tym roku skończyłby 50 lat, a zmarł mając ich zaledwie 23.
The Viper Room
Nic nie zapowiadało tej tragedii. River Phoenix wrócił do Los Angeles po około dwumiesięcznym pobycie na pustyni Utah, gdzie kręcił sceny do swojego następnego filmu „Dark Blood”. Praca na planie z Judy Davis nie należała do przyjemnych. Doświadczona aktorka na każdym kroku okazywała wyższość nad młodszym kolegą. River potrzebował zatem chwili relaksu w przerwie między zdjęciami. Zatrzymał się w Hotelu Nikko, gdzie spotkał się z młodszym rodzeństwem: siostrą Rain i bratem Joaquinem oraz swoją dziewczyną Samanthą Mathis. Około godziny pierwszej, w ciepłą październikową noc towarzystwo zawitało do popularnego w Los Angeles klubu o nazwie The Viper Room.
Otwarty zaledwie kilka miesięcy wcześniej lokal sławę zawdzięczał nazwisku jednego ze współwłaścicieli, Johnny’emu Deppowi. Było to miejsce spotkań ówczesnej złotej młodzieży Hollywood. Z dala od obiektywów natrętnych fotoreporterów, elitarne grono młodych idoli z pierwszych stron gazet zażywało nocnej rozrywki. Wśród stałych bywalców klubu spotkać można było m.in. Shannen Doherty, Tori Spelling, czy Christinę Applegate.
Tego wieczora River Phoenix miał się zaprezentować jako muzyk i dołączyć w trakcie koncertu do kolegów na scenie. W zespole P dowodzonym przez Deppa występował także jego bliski przyjaciel Flea. Do wspólnego jammowania zostało trochę czasu. Phoenix zasiadł więc ze swoimi towarzyszami w jednej z lóż. Chwilę później opuścił ich i wyszedł do toalety, gdzie zażył śmiertelną, jak się okazało, dawkę narkotyków.
Do dziś nie wyjaśniono okoliczności tego zdarzenia, ale spekuluje się, że został poczęstowany przez jednego z gości lokalu mieszaniną kokainy z heroiną. Efekt był natychmiastowy. River zaczął mieć nudności i drgawki. Ktoś z obecnych przypuszczalnie podał mu Valium, by powstrzymać objawy zapaści. Na niewiele się to zdało. Gwiazdor został wyprowadzony na zewnątrz klubu przez swojego brata, siostrę i dziewczynę. Tam upadł na chodnik. Jego ciało nieustannie drżało w konwulsjach.
Przed The Viper Room
„Wyglądał jak ryba wyciągnięta z wody” – opowiadał Ron Davis, fotograf, świadek zdarzenia. Nic nadzwyczajnego w całym zajściu nie dostrzegł Sean Tuttle, manager Whisky A Go-Go, popularnego lokalu usytuowanego po przeciwległej stronie ulicy. Ubrany w jeansy i czarne trampki Converse aktor wyglądał jego zdaniem jak typowy klubowicz, który przesadził mocno z zabawą. Tacy w okolicy Sunset Strip się zdarzają, szczególnie w Halloween, które co prawda trwało tej nocy dopiero od godziny, ale nie sposób było tego faktu przeoczyć.
Kiedy Joaquin Phoenix w panice dzwonił po pomoc, tłumacząc dyspozytorowi, że brat zażył „Valium lub coś w tym rodzaju”, przed wejściem do The Viper Room dostrzec można było pierwsze osoby przebrane w dziwaczne stroje, które rozpoczęły już halloweenowe świętowanie. To na ich oczach umierał zdolny młokos i rodziła się legenda kina.
W oczekiwaniu na karetkę pierwszej pomocy swojemu bratu próbowała udzielić Rain Phoenix. Pogotowie przyjechało chwilę po tym, jak drgawki ustąpiły. Sanitariusze odnotowali brak tętna. Po nieudanej akcji reanimacyjnej zabrali bezwładne ciało Rivera do karetki. W tym czasie z klubu wybiegł Flea, który próbował dostać się do tylnej kabiny wozu. Ratownicy nakazali mu siąść z przodu. Niestety, w drodze do Cedars-Sinai Medical Center niewiele udało się zdziałać. 23-letni River Phoenix oficjalnie został uznany za zmarłego o 1.51, kilkanaście minut po przybyciu do renomowanej kliniki, ale nie ulega do wątpliwości, że jego śmierć nastąpiła znacznie szybciej, zapewne jeszcze na chodniku, kilka stóp od wejścia do nocnego klubu.
The Viper Room zamknięto tymczasowo na okres jednego tygodnia. Do 2004 roku, dopóki Depp zarządzał lokalem, nigdy nie otwierano go w dniu 31 października. Renoma miejsca nie malała. W latach dziewięćdziesiątych przy 8852 Sunset Blvd. regularnie widywane były hollywoodzkie gwiazdy z Jennifer Aniston, Angeliną Jolie i Leonardem DiCaprio na czele. Przez krótki okres za tamtejszym barem trunki rozlewał Adam Duritz, wokalista formacji Counting Crows, która wylansowała chwilę później wielki przebój „Mr. Jones”. The Viper Room istnieje po dzień dzisiejszy, ale dwadzieścia lat po śmierci Rivera znacznie trudniej spotkać tam celebrytów i zakupić środki odurzające. Zbijający niegdyś kokosy narkotykowy diler podobno wyemigrował na stałe do Brazylii.
Czyste życie, brudna śmierć
Śmierć Rivera Phoenixa była wielkim szokiem zarówno dla opinii publicznej, jak i jego najbliższych. Lubiany i znany z propagowania zdrowego trybu życia aktor daleki był od wszelkich podejrzeń o nadużywanie narkotyków. W jego organizmie odnotowano jednak tak duże ilości kokainy i heroiny, że koroner badający sprawę, nie był w stanie określić, który z narkotyków ostatecznie go zabił. Przy okazji na ciele Rivera nie znaleziono śladów od ukłucia igłą. Pojawiły się więc spekulacje, że mieszaninę prochów zażył w formie płynnej, nie mając świadomości, co znajduje się w środku. Nikt nie chciał wierzyć, że idol wielu ówczesnych nastolatków odszedł w sposób zaprzeczający własnym ideałom.
Jeszcze przed boomem na zdrowy tryb życia Phoenix deklarował się przecież jako radykalny weganin oraz działacz proekologiczny. Chętnie wspierał organizację PETA zaangażowaną w walkę na rzecz etycznego traktowania zwierząt. Jeden z jej dyrektorów Dan Mathews wspominał, że „najmocniejszym drinkiem, z jakim widział go w ręku, był sok z marchwi”. To nie wszystko. River potrafił nękać wielbicielkę dietetycznej koli – napoju, którego nie znosił. Nie jeździł Volvo, błędnie sądząc, że wszystkie modele samochodów tej firmy przeznaczone na rynek amerykański posiadają skórzane tapicerki. W jednym z wywiadów wyznał, iż nie stosuje prezerwatyw z powodu ich szkodliwego wpływu na środowisko.
Ponadto zakupił kilkaset arów lasów deszczowych w Ameryce Południowej, aby zapobiec ich wykarczowaniu. Sprawiał przy tym wrażenie miłego, czarującego chłopaka, zupełnie nieskażonego bogactwem i sławą. Na pytania o doświadczenia z narkotykami, zwykł odpowiadać, że trzyma się od tego z daleka. W niespełna miesiąc po śmierci Rivera oświadczenie na łamach Los Angeles Times’a wydała Arlyn „Heart” Phoenix, zaprzeczając pogłoskom o dłuższym uzależnieniu syna. Prawda okazuje się jednak inna.
W pogoni za spokojem
Od samego początku wiele osób nie wierzyło w przypadkowe przedawkowanie Phoenixa. Twierdzono, że zdarzenie w toalecie The Viper Room wcale nie było pierwszym tego typu incydentem, a on sam miał okazję kilkakrotnie próbować marihuany i kokainy, a nawet heroiny, od której prawdopodobnie uzależnił się w trakcie pracy nad swoją najsłynniejszą rolą, kreacją męskiej prostytutki w „Moim własnym Idaho” Gusa Van Santa. Słaba kondycja fizyczna aktora rzuciła się w oczy ekipie realizującej ostatni ukończony film z jego udziałem „W pogoni za sukcesem”.
Sam Phoenix pod koniec życia przyznał się do zupełnie innej słabości, a mianowicie do kreowania zafałszowanego wizerunku własnej osoby w mediach. Zdarzało mu się snuć wymysły na temat dzieciństwa, kariery aktorskiej i przyszłości. Na planie „Dark Blood” powiedział pewnemu francuskiemu dziennikarzowi: „W wywiadach także grałem postacie, którymi nie byłem. Kłamałem i często zaprzeczałem sobie, żeby wprawić ludzi w zdumienie. Skończyłem z tym, bo nie mam już nic do ukrycia. Naprawdę jestem całkiem zwyczajną osobą”. W sierpniu tego roku River Phoenix skończyłby 50 lat.