Chińskie marki motoryzacyjne już dawno przestały być tylko ciekawostką. Wchodzą na europejski rynek z taką siłą i pewnością siebie, że dotychczasowi liderzy muszą nerwowo spoglądać w lusterka. Najnowszym tego przykładem jest Chery Tiggo 9 PHEV, który lada moment pojawi się w polskich salonach. Patrząc na jego specyfikację i cenę, mam nieodparte wrażenie, że to nie jest kolejna propozycja, a potężne uderzenie wymierzone prosto w serce segmentu D-SUV.
Zapowiedź wejścia do Polski flagowego, siedmiomiejscowego SUV-a z napędem hybrydowym plug-in o mocy ponad 400 koni mechanicznych i zasięgiem przekraczającym 1000 km, brzmi jak opis samochodu premium za pół miliona złotych. Chery wyceniło go jednak na kwotę, która każe mi się zastanowić, gdzie jest haczyk. Postanowiłem przeanalizować to, co wiemy o tym aucie i sprawdzić, czy europejska konkurencja ma się czego obawiać.
Moc, która nie jest tylko liczbą na papierze
Zacznijmy od tego, co pod maską, bo jest o czym mówić. Mamy tu silnik spalinowy 1.5T-GDI, dwa silniki elektryczne i generator. Całość spięta jest z 3-biegową przekładnią i generuje systemowe 428 KM. Efekt? Sprint do setki w 5,4 sekundy. To wynik, którego nie powstydziłby się niejeden sportowy samochód, a mówimy o potężnym, rodzinnym SUV-ie. Ale to, co robi na mnie większe wrażenie, to nie sama moc, a sposób, w jaki ma być ona wykorzystywana.
Producent obiecuje zużycie paliwa na poziomie 1,7 l/100 km (WLTP) i 6,9 l/100 km po rozładowaniu baterii. To pokazuje, że nie chodziło o bezmyślne pompowanie mocy, a o stworzenie inteligentnego i, co najważniejsze, wydajnego układu. System ma płynnie żonglować trybami jazdy – od czysto elektrycznego po hybrydowy – by zawsze optymalizować zużycie energii. To podejście, które bardzo szanuję.
Elektryczna rewolucja w codziennym użytkowaniu
Kwestia zasięgu to odwieczny problem hybryd plug-in. Chery zdaje się go rozwiązywać z nawiązką. Bateria o pojemności 34,46 kWh ma pozwolić na przejechanie do 147 km w trybie bezemisyjnym. Zastanówmy się, co to oznacza w praktyce. Dla większości z nas codzienne trasy to praca, szkoła, zakupy – rzadko przekraczamy 50-60 km. Oznacza to, że Tiggo 9 PHEV może być ładowany raz na dwa, a nawet trzy dni, a my przez większość czasu jeździmy jak pełnoprawnym elektrykiem. A w trasie? Zasięg łączny do 1050 km eliminuje jakikolwiek stres. Dodajmy do tego szybkie ładowanie prądem stałym (DC), które uzupełnia energię od 30 do 80 procent w 18 minut. Postój na kawę i możemy jechać dalej. To jest realna użyteczność, a nie marketingowe obietnice.
Przestrzeń i luksus, który zaskakuje
Na papierze wszystko wygląda świetnie, ale jak jest w środku? Tutaj Chery również nie bierze jeńców. Siedem pełnoprawnych miejsc z przesuwaną kanapą drugiego rzędu to jedno. Ale 14-głośnikowy system audio SONY, 10-punktowy masaż w przednich fotelach, wentylacja i podgrzewanie także w drugim rzędzie, gigantyczny ekran 15,6 cala i panoramiczny dach to już poziom zarezerwowany dla klasy premium.
Do tego dochodzą detale, które świadczą o przemyślanej konstrukcji: 41 schowków, tryb „Pet Mode” utrzymujący temperaturę dla zwierzaka w zamkniętym aucie, czy system V2L o mocy 6,6 kW, który zamienia auto w mobilny powerbank. Wisienką na torcie jest system aktywnego tłumienia hałasu, działający jak słuchawki z ANC. To wszystko sprawia, że Tiggo 9 PHEV nie jest tylko środkiem transportu, a prawdziwym centrum dowodzenia i strefą komfortu na kołach.
Cena i gwarancja, czyli ostateczny argument
Dochodzimy do kluczowej kwestii – ceny. Wersja Prestige AWD ma kosztować 209 900 zł. Powtórzę: niecałe 210 tysięcy złotych za tak wyposażonego, 7-osobowego, 428-konnego SUV-a PHEV. To cena, która deklasuje konkurencję. Oczywiście, w głowie wielu zapali się lampka ostrzegawcza dotycząca niezawodności i zaufania do nowej marki. Chery zdaje sobie z tego sprawę i odpowiada potężnym pakietem gwarancyjnym: 7 lat (lub 150 000 km) na cały pojazd i aż 8 lat (lub 160 000 km) na komponenty wysokonapięciowe. To komunikat: „Jesteśmy pewni swojego produktu”. Moim zdaniem, jeśli jakość wykonania i wrażenia z jazdy na żywo potwierdzą to, co obiecuje specyfikacja, to mamy do czynienia z prawdziwym game changerem na polskim rynku. Konkurencja musi szybko odrobić pracę domową.