Pamiętacie samochód, na którym uczyliście się jeździć? A ten, w którym zdawaliście egzamin na prawo jazdy? Dla wielu z nas to właśnie te pierwsze motoryzacyjne doświadczenia, pełne stresu, ale i ekscytacji, kształtują nasze przyszłe postrzeganie danej marki. To psychologiczny mechanizm, który doskonale rozumieją spece od marketingu. I wygląda na to, że Suzuki właśnie wykonało w Warszawie ruch, którego pozazdrości im cała konkurencja. Na ulice stolicy wyjechała potężna flota nowych Suzuki Swiftów, które zastąpiły dotychczasowe Hyundaie i20 w roli aut egzaminacyjnych. To nie jest zwykła wymiana taboru – to strategiczna inwestycja w umysły całego pokolenia nowych kierowców.

Swift zalewa stolicę, czyli o co tyle hałasu?

Informacja prasowa brzmi dość niewinnie: od września warszawski WORD korzysta z 32 egzemplarzy Suzuki Swifta. Kolejne 15 sztuk trafiło do ośrodków w Siedlcach i Garwolinie. Wszystkie auta dostarczył kielecki dealer, Folwark Samochodowy. Ale diabeł, jak zwykle, tkwi w skali. Warszawa to największy rynek w Polsce. Każdego roku tysiące osób podchodzi tu do egzaminu na prawo jazdy. To tysiące przyszłych klientów salonów samochodowych, którzy przez kilkadziesiąt godzin będą poznawać japoński model od podszewki. Od teraz każda szkoła jazdy w stolicy i okolicach, która chce rzetelnie przygotować swoich kursantów do egzaminu państwowego, będzie musiała zainwestować we flotę Swiftów. To wywołuje potężny efekt kuli śnieżowej, windując sprzedaż modelu w całym regionie.

Dlaczego akurat swift? to nie jest przypadek

Wybór tego konkretnego modelu na auto egzaminacyjne to strzał w dziesiątkę. Swift wydaje się wręcz stworzony do roli pierwszego samochodu, w którym kandydat na kierowcę ma opanować stres i pokazać swoje umiejętności. Po pierwsze – gabaryty. Z długością 3,86 metra jest niezwykle zwinny i łatwy do wyczucia, co jest kluczowe podczas manewrów na placu czy parkowania w ciasnych uliczkach Śródmieścia. Po drugie – napęd. Nowy Swift jest wyposażony w prosty i oszczędny silnik 1.2 z układem mild hybrid. Jest wystarczająco dynamiczny do sprawnej jazdy po mieście, a jednocześnie przewidywalny i łagodny w reakcjach – idealny dla osoby, która dopiero uczy się płynnej obsługi sprzęgła i gazu. Po trzecie – legendarna japońska niezawodność. Samochody w szkołach jazdy i WORD-ach są eksploatowane bez litości. Tutaj nie ma miejsca na awarie, a prosta i sprawdzona konstrukcja Suzuki daje gwarancję spokoju na lata.

Genialne posunięcie, którego pozazdrości konkurencja

To tutaj dochodzimy do sedna sprawy, czyli marketingowego geniuszu tej operacji. Suzuki nie sprzedało po prostu kilkudziesięciu aut. Kupiło sobie świadomość i zaufanie tysięcy przyszłych kierowców. Ktoś, kto spędził 30 godzin za kółkiem Swifta, zdał w nim jeden z najważniejszych egzaminów w życiu i czuje się w tym aucie pewnie, co zrobi, gdy pójdzie do salonu po swój pierwszy samochód? Z dużym prawdopodobieństwem skieruje kroki właśnie do Suzuki. Zna ten samochód, wie, jak się nim jeździ, ma z nim pozytywne skojarzenia. A gdy usłyszy, że cena startuje od rozsądnych 74 900 zł, decyzja może być już tylko jedna. To długofalowa strategia, która buduje przywiązanie do marki od samego początku motoryzacyjnej drogi. Ruch, który bez wielkich kampanii reklamowych zapewni Suzuki stabilną sprzedaż i lojalnych klientów na wiele lat.

Co sądzicie o tej zmianie? Czy zdawanie egzaminu w Suzuki Swift to dobry pomysł? A może macie sentymentalne wspomnienia z własnych egzaminów w poczciwych Fiatach Punto czy Toyotach Yaris? Podzielcie się swoimi opiniami i historiami w komentarzach!

Share.

Leave A Reply