Trwająca od lat zabawa w kotka i myszkę dobiegła końca. Czeska policja, po wielu nieudanych próbach, w końcu namierzyła i zatrzymała kierowcę, który regularnie jeździł po drogach publicznych repliką bolidu Formuły 1. Tajemnicza postać w kasku, która przez lata budziła sensację i konsternację, okazała się 51-letnim mężczyzną. Historia, która stała się motoryzacyjną legendą, ma swój finał na policyjnym komisariacie.
Czerwony diabeł na czeskich drogach
Scena jak z marzeń każdego fana motoryzacji rozgrywała się regularnie w okolicach miasta Mladá Boleslav. To tam widywany był jednomiejscowy bolid, stylizowany na maszyny Ferrari z najlepszych lat Michaela Schumachera. Czerwone malowanie, charakterystyczne spojlery i historyczne logotypy sponsorów nie pozostawiały złudzeń co do inspiracji konstruktora. Pojazd, który wyglądał i brzmiał jak prawdziwa wyścigówka, z łatwością poruszał się po autostradzie D4, a jego widok był dla innych kierowców absolutnym szokiem.
Finał pościgu na prywatnej posesji
Po latach bezradności, przełom nastąpił w niedzielę, 7 września. Policja otrzymała zgłoszenia od innych kierowców, że słynny bolid znów pojawił się na autostradzie D4 w towarzystwie innych sportowych aut. Tym razem jednak funkcjonariuszom udało się śledzić pojazd. Kierowca, próbując zgubić pościg, zjechał z drogi i ukrył maszynę na prywatnej posesji w miejscowości Buk u Příbrami. To tam został zatrzymany przez patrol policji. Zidentyfikowano go jako 51-letniego mężczyznę, który nawet w momencie interwencji miał na sobie kombinezon wyścigowy. Choć początkowo odmawiał współpracy, ostatecznie został przewieziony na komisariat.
Co to za bolid? Prawdziwa maszyna wyścigowa
Choć na pierwszy rzut oka wygląda jak Ferrari, znawcy tematu już dawno ustalili, że to nie jest oryginalny bolid F1. Konstrukcja bazuje na autentycznym podwoziu firmy Dallara, pochodzącym z serii wyścigowej GP2 (poprzedniczki dzisiejszej Formuły 2). Oznacza to, że nie była to tania replika z laminatu, ale prawdziwy samochód wyścigowy, profesjonalnie zaadaptowany do wyglądu legendarnej maszyny z Maranello. To właśnie ten fakt czynił wyczyny kierowcy tak zuchwałymi – na drogi wyjeżdżał pojazdem o potężnych osiągach, przeznaczonym wyłącznie na zamknięte tory.
Jaka kara czeka kierowcę?
Koniec anonimowości oznacza realne konsekwencje. Mimo że testy na obecność alkoholu i narkotyków dały wynik negatywny, mężczyzna odpowie za szereg wykroczeń. Sprawa trafi do postępowania administracyjnego. Grozi mu kara finansowa oraz zakaz prowadzenia pojazdów. Policja sprawdza również, czy to ta sama osoba odpowiada za podobne incydenty w poprzednich latach. Dzięki temu, że tym razem udało się zidentyfikować kierowcę na gorącym uczynku, nie będzie on mógł, tak jak w 2019 roku, zasłaniać się faktem noszenia kasku. Czeska drogowa legenda dobiegła końca.