Stało się. Od dzisiaj, 1 października, Polska dołącza do krajów z systemem kaucyjnym. Na papierze wszystko wygląda pięknie: za każdą plastikową butelkę i puszkę zapłacimy 50 groszy kaucji, którą odzyskamy, oddając opakowanie w sklepie. Politycy i ekolodzy przekonują nas, że to milowy krok w stronę czystszych lasów, parków i miast. Wizja świata bez walających się wszędzie PET-ów jest niezwykle kusząca. I ja tę wizję kupuję, naprawdę. Jest tylko jeden, drobny problem.
Mam wrażenie, że projektując ten system, ktoś zapomniał o najważniejszym czynniku – ludzkiej naturze i prozie życia. Obawiam się, że zamiast ekologicznej rewolucji, zafundowaliśmy sobie źródło codziennej frustracji, którego kulminacją będą regularne bitwy pod supermarketami.
Teoretyczne plusy, czyli dlaczego w ogóle to robimy
Żeby być uczciwym, trzeba przyznać, że sama idea systemu kaucyjnego jest słuszna i sprawdzona na świecie. Zbierając informacje, nietrudno znaleźć listę korzyści, które ma przynieść. Po pierwsze i najważniejsze – drastyczny wzrost poziomów recyklingu. Unia Europejska narzuca nam ambitne cele, których bez kaucji po prostu byśmy nie osiągnęli. Zamiast obecnych 40-50%, mamy zbierać ponad 90% opakowań. Po drugie, czystsze otoczenie. Te 50 groszy to realna wartość, która sprawi, że butelka przestanie być śmieciem, a stanie się małym skarbem. Teoretycznie nikt przy zdrowych zmysłach nie wyrzuci pieniędzy do rowu czy lasu. Po trzecie, to lekcja ekologii dla całego społeczeństwa i wdrożenie gospodarki obiegu zamkniętego, gdzie surowiec krąży w systemie, zamiast lądować na wysypisku. Wszystko to brzmi jak plan idealny. Plan, który nie ma prawa się nie udać. Prawda?
Ukryty koszt, o którym nikt nie mówił głośno
A teraz zejdźmy na ziemię. Wyobraźmy sobie typową sytuację. Jesteś po pracy, wpadasz do supermarketu na zakupy. Masz ze sobą reklamówkę z dziesięcioma butelkami i pięcioma puszkami, które przez tydzień zbierała twoja rodzina. W sumie 7,50 zł do odzyskania. Podchodzisz do strefy z butelkomatami, a tam… kolejka na piętnaście osób. Z przodu stoi dwóch panów, a każdy z nich ma trzy ogromne, 120-litrowe wory wypełnione po brzegi butelkami zebranymi z osiedlowych śmietników. I zaczyna się spektakl. Panowie metodycznie, jedna po drugiej, wrzucają do maszyny setki opakowań. Automat co chwilę się zapycha, wypluwa butelki, trzeba go resetować. Mija dziesięć, piętnaście, dwadzieścia minut, a ty wciąż stoisz w tym samym miejscu. Za tobą kolejka robi się coraz dłuższa, rośnie frustracja. Co robisz? Czekasz 45 minut, żeby odzyskać swoje 7,50 zł, tracąc czas i nerwy? A może machniesz ręką, rzucisz tę reklamówkę pod nogi „zawodowym zbieraczom” i pójdziesz na zakupy, godząc się ze stratą? Jestem przekonany, że większość z nas po kilku takich doświadczeniach wybierze drugą opcję. To nie jest czarnowidztwo, to scenariusz, który już przerabialiśmy. Wystarczyło spojrzeć na pilotażowe programy w Carrefourze czy Lidlu – tam, gdzie za butelkę dawano kilkadziesiąt groszy, pod maszynami natychmiast ustawiały się kolejki osób, dla których zbieranie butelek to sposób na życie. To zjawisko znane jest też w Niemczech, Austrii czy na Węgrzech. Problem w tym, że nikt nie wziął tego pod uwagę, projektując system na skalę całego kraju. Jeden czy dwa automaty w dużym dyskoncie to stanowczo za mało. To będzie wąskie gardło, które skutecznie zniechęci zwykłych ludzi do udziału w systemie.
Pozostałe wady, czyli lista codziennych niedogodności
Kolejki to, w mojej ocenie, największa, ale nie jedyna wada tego systemu w obecnej formie. Dochodzi cała logistyka po stronie konsumenta. Musimy teraz gromadzić w domach niezgniecione, często lepiące się butelki, które zajmują masę miejsca. Koniec z komfortowym zgniataniem plastiku, by zaoszczędzić przestrzeń w koszu. Dochodzą też ogromne koszty dla sklepów, zwłaszcza tych mniejszych. Zakup i utrzymanie butelkomatu to dziesiątki tysięcy złotych, do tego trzeba wygospodarować na niego miejsce i zaplecze magazynowe. Te koszty wcale nie znikną – zostaną przerzucone na nas w postaci wyższych cen produktów. A co, jeśli automat się zepsuje albo będzie permanentnie pełny? Przyjedziesz z siatką butelek i pocałujesz klamkę. Będziesz je wozić w bagażniku przez tydzień w poszukiwaniu działającej maszyny? To wszystko sprawia, że szczytna idea zaczyna przypominać farsę. System może i oczyści lasy, bo „zbieracze” wyciągną z nich każdą butelkę. Ale dla milionów Polaków kaucja stanie się po prostu ukrytym, 50-groszowym podatkiem od każdego napoju, bo odzyskanie jej będzie nieproporcjonalnie trudne i czasochłonne. Zamiast poczucia dbania o planetę, będziemy mieli poczucie bycia oszukiwanym. Obym się mylił, ale boję się, że właśnie tak to będzie wyglądać.