Każdy z nas to zna. Stoisz w korku, ktoś zajeżdża ci drogę, inny wciska się na suwak tuż przed maską, a na autostradzie od dawna masz na zderzaku niecierpliwego przedstawiciela handlowego. Klniemy wtedy pod nosem na „innych kierowców” i ogólny upadek kultury na drogach. A co, jeśli ci „inni” to tak naprawdę my sami? Najnowsze badanie Rankomat.pl to gorzka pigułka i doskonały materiał na drogowy rachunek sumienia dla każdego, kto ma prawo jazdy.
Święci za kółkiem? Chyba tylko w deklaracjach
Przyznajmy szczerze – lubimy o sobie myśleć jako o dobrych kierowcach. Tymczasem liczby są bezlitosne. Z badania wynika, że zaledwie 23% z nas twierdzi, że nie łamie żadnych przepisów. Pytanie tylko, na ile jest to prawda, a na ile myślenie życzeniowe. Reszta, czyli przytłaczająca większość, z rozbrajającą szczerością przyznaje się do mniejszych i większych grzeszków. Króluje oczywiście prędkość. Prawie 30% z nas przekracza ją o te „bezpieczne” 10 km/h, a co czwarty kierowca regularnie jedzie szybciej. W sumie daje to ponad połowę kierowców, która świadomie ignoruje ograniczenia, będące przecież najczęstszą przyczyną wypadków. Kampanie w stylu „10 mniej ratuje życie” najwyraźniej trafiają w próżnię.
Na drugim miejscu podium wstydu znajduje się telefon. Aż 16% kierowców przyznaje się do korzystania z niego podczas jazdy, co w praktyce oznacza, że co szósty samochód, który mijamy, może być prowadzony przez osobę wpatrzoną w ekran. Do tego dochodzi klasyka gatunku: 9% nie zapina pasów, 8% parkuje, gdzie popadnie, a 6% wyprzedza na zakazie. Lista jest długa i pokazuje, że nasze drogowe sumienie jest, delikatnie mówiąc, elastyczne.
Droga to dżungla – witamy w Polsce
O ile do własnych przewinień podchodzimy z pewną wyrozumiałością, o tyle zachowania innych potrafią doprowadzić nas do szewskiej pasji. I tu badanie potwierdza to, co czujemy na co dzień. Jazda na zderzaku to nasz sport narodowy – doświadczyła jej ponad połowa badanych (52%). Mimo zmiany przepisów i większych praw dla pieszych, połowa z nas miała do czynienia z kimś, kto bezmyślnie wtargnął na jezdnię tuż przed maskę. Brzmi znajomo? Niestety.
Prawie co drugi kierowca (49%) widział w lusterku wstecznym całe swoje życie, gdy ktoś z naprzeciwka wyprzedzał „na czołówkę”. Doświadczyliśmy też oślepiania długimi światłami (38%), blokowania jazdy na suwak (36%) czy celowego zajeżdżania drogi (30%). Smutnym obrazem polskiej rzeczywistości jest fakt, że co czwarty z nas spotkał na swojej drodze pijanego kierowcę. Zaledwie 7% ankietowanych to prawdziwi szczęściarze, którzy twierdzą, że nigdy nie spotkała ich żadna z tych patologicznych sytuacji. Aż trudno w to uwierzyć.
Agresja i punkty, czyli jak płacimy za swoje nerwy
Myślicie, że te wszystkie nerwy, trąbienie i wyzwiska uchodzą nam na sucho? Nic bardziej mylnego. Jak słusznie zauważa Stefania Stuglik z Rankomat.pl, czasy drogowej anonimowości się skończyły. Wszechobecne kamerki samochodowe stały się bezlitosnym sędzią, a nagranie z agresywnym delikwentem w roli głównej to dziś żelazny dowód dla policji. Jest też druga, znacznie bardziej bolesna konsekwencja – finansowa. Ubezpieczyciele mają dostęp do bazy CEPiK i doskonale widzą nasze mandaty i punkty karne. Kierowca, który regularnie łamie przepisy, jest dla nich synonimem ryzyka. A za ryzyko płaci się więcej. Prosta kalkulacja – im więcej grzeszysz na drodze, tym droższe OC.
To badanie nie odkrywa Ameryki. Jest raczej jak lustro, w którym niekoniecznie chcemy się przeglądać. Pokazuje, że problem na polskich drogach nie leży tylko w infrastrukturze czy przepisach, ale głęboko w naszej mentalności. Może następnym razem, gdy będziemy kląć pod nosem na „idiotę” w innym aucie, warto przez chwilę zastanowić się, czy sami nie mamy czegoś za uszami.